Przesunęłam sobie o jeden dzień dietę ,żeby 650 kcal wypadało mi w sobotę
Bilans:
- Frytki + ketchup (300 kcal)
- Ciasteczko ( 50 kcal)
=350 kcal / 650 kcal
Naprawdę cieszę się z tego dnia. Miała być głodówka i tylko dzięki temu zjadłam tak mało.
Rano wykonałam wszystkie porządki domowe tylko ,żeby nie myśleć o głodzie.
Poskładałam ubrania, posprzątałam pokój, łazienkę.
Wstawiłam pranie.... potem następne i jeszcze jedno.
O 11 siedziałam i czytałam wasze blogi..
Znowu napadł mnie głód.
Poszłam do lodówki..
wyjęłam opakowanie parówek i patrze na kalorie..
o niee...
odłożyłem tak szybko jak wzięłam i zamknęłam ją.
Powędrowałam do szafeczki gdzie mamy słodycze.
Pustki.
Potem do szuflady.
Tam też nic.
Spojrzałam na jabłka, ale ostatnio jem je kilogramami. Bleh~
Odszukałam dzbanek na herbatę.....
Tak.. przez cały dzień wypiłam niezliczoną ilość herbat.
Potem o 13 pomogłam mamie z obiadem... znaczy..
obiad jak obiad.
Obiadem nie był.
Same frytki i ketchup.
Mamie nigdy się nie chce gotować, ale to dobrze.
o 15 napisała do mnie koleżanka czy mam ochotę wyjść.
Oczywiście, że się zgodziłam.
Zawsze jakiś dodatkowy ruch.
Oczywiście zjadłam u niej to pieprzone ciasteczko, bo głupio mi było odmówić.
I tak oto dopiero wróciłam.
Tradycyjnie dostałam opieprz ,że się spóźniłam.
Niech się cieszy ,że to tylko pół godziny.
Że nie szlajam się po nocach.
Nie melanżuje ani nic.
Może i pale.
Ale nie nałogowo.
Jestem tym wyjątkiem, który się nie uzależnia.
Palę bo lubię.
Ale nie muszę.
Lubie palić w towarzystwie.
Samej nie sprawia mi to przyjemności.
Czasem nie palę cały tydzień....
A potem jadę do kuzynki.
Siedzimy wieczorem na ławce w parku, paląc.
A ja czekam na mojego tatę, aż wreszcie po mnie przyjedzie.
To są chwilę, które naprawdę lubię.
Ona nie zmusza mnie do jedzenia.
Wręcz wspiera mnie w moich poczynaniach.
Uwielbiam ją.
Mogę ją nazwać moją przyjaciółką.
Wie o mnie wszystko..
WSZYSTKO.
I zawsze jest ze mną...
naprawdę... możecie mi zazdrościć..
sama sobie zazdroszczę.